Do katastrofy było bliżej, niż sądziliśmy. Satelity dosłownie otarły się o siebie

Pod koniec lutego NASA poinformowała, że na orbicie okołoziemskiej doszło do niebezpiecznego zbliżenia nieaktywnego już rosyjskiego satelity szpiegowskiego z aktywnym amerykańskim satelitą obserwującym atmosferę naszej planety. Teraz naukowcy poinformowali, że w rzeczywistości było bliżej do zderzenia, niż się pierwotnie wydawało.
Do katastrofy było bliżej, niż sądziliśmy. Satelity dosłownie otarły się o siebie

Rosnąca lawinowo w ostatnich latach liczba satelitów na orbicie okołoziemskiej sprawia, że domyślnie pusta przestrzeń kosmiczna robi się coraz bardziej zatłoczona, przynajmniej w bezpośrednim otoczeniu Ziemi. Ponad jedenaście tysięcy satelitów bezustannie krążących wokół Ziemi oznacza, że każdego dnia jakieś wiele z nich przelatuje niebezpiecznie blisko innych satelitów. Coraz więcej środków przeznacza się zatem na monitorowanie sytuacji na orbicie, wykrywanie potencjalnych kursów kolizyjnych i wykonywanie manewrów orbitalnych pozwalających na uniknięcie zderzenia.

Problem jednak w tym, że oprócz aktywnych satelitów na orbicie przebywa mnóstwo śmieci kosmicznych oraz satelitów, które swoją misję zakończyły już lata temu i nigdy nie miały w sposób kontrolowany wracać w atmosferę ziemską. Nad takimi satelitami niestety nikt nie ma już żadnej kontroli, bowiem nie posiadają one żadnych zapasów paliwa do wykonywania jakichkolwiek manewrów. Na takie obiekty trzeba zatem szczególnie uważać, bowiem stanowią one już jedynie niebezpieczne śmieci kosmiczne.

Czytaj także: Zderzenie 1400 kilometrów nad powierzchnią Ziemi. To się robi poważny problem

28 lutego 2024 roku nieaktywny rosyjski satelita szpiegowski Kosmos 2221 znalazł się na kursie kolizyjnym z amerykańskim satelitą TIMED, który obserwuje atmosferę ziemską od 2001 roku. Prognozy wykonane jeszcze przed spotkaniem obu satelitów wykazały, że zbliżą się one do siebie na odległość zaledwie 20 metrów, czyli naprawdę niebezpiecznie małą.

Każde zderzenie na orbicie to zagrożenie dla tysięcy satelitów i dla całej idei eksploracji przestrzeni kosmicznej. W ekstremalnej sytuacji takie zdarzenie może nas zamknąć na Ziemi na kilkadziesiąt lat.

Obserwacje wykonane tuż po spotkaniu wykazały, że oba obiekty poruszają się wciąż po swoich trajektoriach i co najważniejsze nie zamieniły się w dwie chmury odłamków. Można było odetchnąć, bowiem nie doszło do zderzenia.

Analizy post factum potwierdziły jednak coś zaskakującego. Oba obiekty zbliżyły się do siebie na odległość mniejszą niż 10 metrów. Takie informacje przedstawiła Pam Melroy, zastępczyni administratora NASA podczas ostatniego sympozjum kosmicznego w Colorado Springs.

Wychodzi zatem na to, że byliśmy naprawdę bardzo blisko stworzenia bardzo niebezpiecznej sytuacji na orbicie. Zaledwie kilka metrów dzieliło nas od zderzenia obu satelitów i stworzenia w tym zderzeniu chmury kilkudziesięciu tysięcy odłamków poruszających się bez jakiejkolwiek kontroli z prędkościami kilkudziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę we wszystkich kierunkach. Takie odłamki momentalnie stałyby się swoistymi pociskami, które mogłyby uderzać w inne satelity znajdujące się na orbicie i zamieniać je w kolejne chmury odłamków.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że satelity bezustannie wynoszone są na orbitę, a ich liczba cały czas rośnie. Aktualnie szacuje się, że wokół Ziemi krąży ich nawet 11500, z czego 9000 to satelity aktywne, a ponad 2000 to już śmieci kosmiczne. Liczba ta może wydawać się duża, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że w przeciągu dekady na orbicie okołoziemskiej może znaleźć się nawet dziesięć razy więcej satelitów. Dla przykładu SpaceX posiada na orbicie 5800 satelitów, a plan budowy megakonstelacji Starlink przewiduje wyniesienie na orbitę nawet 42000 satelitów. Co więcej, wiele firm i krajów stara się tworzyć własne alternatywy dla Starlinka i już teraz wynosi lub planuje wynieść po kilka tysięcy własnych satelitów. To wszystko oznacza, że do takich niebezpiecznych „mijanek” na orbicie będzie dochodziło coraz częściej.

Czytaj także: Kosmiczna kolizja: chiński satelita został trafiony resztkami rosyjskiej rakiety

Jak dodamy do tego ponad 36000 śmieci kosmicznych o rozmiarach co najmniej 10 centymetrów i ponad sto milionów mniejszych, to utrzymanie kontroli i separacji tych wszystkich obiektów na orbicie wkrótce może okazać się nierealne. Paradoksalnie zatem im później dojdzie do zderzenia dwóch satelitów, tym poważniejsze to będzie miało skutki. Z każdym rokiem wszak lista satelitów na orbicie będzie rosła, a zatem odłamki powstałe w zderzeniu będą miały większą liczbę celów, w które mogą przypadkiem trafić.

Zdarzenie z 28 lutego br. pokazuje zatem wyraźnie, że agencje kosmiczne — niezależnie od kraju pochodzenia — muszą zintensyfikować swoje działania w zakresie usuwania śmieci kosmicznych z orbity. Tylko w ten sposób można będzie zapewnić bezpieczny, długoletni rozwój przemysłu na orbicie okołoziemskiej.